Polska,  Śląskie

Jurajskie Skały Rzędkowickie i szybkie Podlesice

Co się odwlecze to nie uciecze! Jurajskie plany sobotnie przeszły na niedzielę. O świcie pogoda wyśmienita więc Łukasz mnie budzi żeby jak najwcześniej dzień zacząć, bo nie wiadomo co dalej będzie z pogodą no i jeszcze te nieszczęsne mecze po  południu. No więc szybko do kościoła i na wycieczkę. Pojęcie szybko jest obecnie u mnie baaardzo względne. No ale po 9.00 jesteśmy już w aucie i zmierzamy na jurajskie szlaki.

Cel – Skały Rzędkowickie, jeszcze dla nas nieodkryte, więc jedziemy trochę w ciemno. Zawsze mam lekkie obawy przed takimi wyjazdami, bo z Jurą to jak z jeziorami, nie wiadomo gdzie się zatrzymać i zaparkować, żeby dobrze trafić i zobaczyć te piękne widoki, które w necie się oglądało. A naoglądałam się i naczytałam dużo, żeby przygotowaną być i rodziny nie zawieść 🙂 Tym razem rodzina bardzo okrojona, bo dziewczyny zabawiają się z dziadkami w górach, więc tylko z jedną na stałe przyklejoną jedziemy, żeby nie było za łatwo i z psem dzikusem, a właściwie suką dzikuską 🙂 Jak w domu spokojna i całkiem fajna, tak w terenie zawsze jest pobudzona, wręcz nadpobudliwa i nie do okiełznania. Jako że spaceru dłuższego rannego pozbawiona, bo szybko, to już całą drogę w aucie nam skamlała, że już chce biegać po tych jurajskich ścieżkach. No i wyraz temu dała jak z auta ją wypuścili. Jakby tydzień świata nie widziała i woni świeżego powietrza nie czuła. No a nos ma jak najlepsza dzika zwierzyna, toteż żadnej żywej istocie nie odpuści, a szczególnie właśnie dziczyźnie, toteż na smyczy głównie ją trzymamy, co ją bardzo frustruje. Ale Dzień Psa akurat, więc trzeba wszystko to wybaczyć i radość psinie robić 🙂

Zaparkowaliśmy w Rzędkowicach, na parkingu oznaczonym na mapie i od razu wiedzieliśmy, że powinno być dobrze, bo samochodów kupa. Jeszcze Łukasz musiał dojść do ładu z mapą, bo się mu coś kierunek dojazdu pomylił i nie wierzył temu, co w terenie widzi, tylko co se tam wymyślił. Po krótkich oględzinach mapy doszliśmy wspólnie do ładu, że jednak jesteśmy w tych skałkach co trzeba i po tej stronie drogi co ma być 🙂

Zdjęcia są trochę niechronologicznie w galerii powstawiane, bo przywitała nas mroczna pogoda zapowiadająca rychły deszcz. Całą drogę wszystko do tej wody z nieba zmierzało, więc trochę mi humor siadł, bo w skałkach słońce potrzebne, żeby urok pełny oglądać 🙂 No ale idziemy na te skałki zielonym szlakiem. Przeszliśmy cały ich szereg, piknik zaliczając i podziwiając wspinaczy oblepiających każdą skałkę. Tak doszliśmy do ostatniej skałki. Ja miałam w planach zrobić pętlę i wrócić do auta ścieżkami rowerowymi biegnącymi przez las – czarną i zieloną. Łukasz miał zaś ambitny plan, żeby dojść pieszo do Podlesic i Góry Zborów. Wszystko fajnie, tylko że potem jeszcze trzeba tę całą drogę zrobić w drugą stronę. Ale ja tam problemów robić nie chcę, byleby mąż był zadowolony, jakoś się doczłapię! Gdy jednak ukazuje się zejście na ścieżki rowerowe, a Łukasz widzę ma sam trochę dość, proponuje jednak mój wariant 🙂 No i fajnie, bo się nam w lesie nagle słońce zaczyna pokazywać, więc sobie myślę w skrytości, że może jeszcze natkniemy się na te Skały Rzędkowickie co już za nami takie obfocone w smutku chmur. Droga przez las długa a skałek ani widu. Dochodzimy do pierwszej z nich już na parkingu i chwila zawieszenia. Może jednak wrócimy trochę na nie zielonym szlakiem znów? Do miejsca pikniku pyknąć parę fotek, o jakie mi chodziło od początku 🙂 Plan się ziszcza i jest cudownie, oczy napatrzeć się nie mogą. Tak to mogłabym się budzić i zasypiać każdego dnia. Zawsze szczęśliwa 🙂

Wracamy do auta i szybko w stronę Podlesic, co by pogoda nie uciekła. No zanim zajechaliśmy ten kawałeczek do Podlesic, to jednak uciekła. Znów buro, a w Centrum Dziedzictwa nie ma nic do jedzenia na dodatek, a my tylko po czekoladzie piknikowej jesteśmy. Mieliśmy coś zjeść i iść na Górę Zborów, ale znów zmiana planów. Na Górze już byliśmy przy ładnej pogodzie, po co teraz tam w mroku łazić. Szukamy w necie jakiejś jadłodajni, znalazła się w pobliżu Pizzeria Toskania, więc zajeżdżamy do niej na szybkie placki, jeden z sosem, drugi ze śmietaną. Wiem, wiem, ze pizzeria, ale jakoś Łukasz smaka miał na zbója a ja placki zawsze stawiam ponad wszystko jako knajpowe pewniaki. Ze śmietanką zawsze dobrze wchodzą 🙂

No i na koniec jednak jeszcze jakiś spacerek mi się marzy w Skałach Kroczyckich, od rana po cichu myślałam sobie o Kołoczku, bo tego nie znamy, więc zamiast na Górę Zborów, po oględzinach mapy proponuję spacer przez znane nam już wcześniej lapidarium skał jurajskich i dalej na masyw Kołoczek. Idziemy ścieżkami rowerowymi znów i czarnym szlakiem. Pogoda znów się nam ładnie rozeszła i słońce świeci. Więc „na lekko”, bez koszul i kurtek idziemy. Pod Jaskinią Głęboką mówię do Łukasza szybki spacer 10 minut w jedną stronę, jak dojdziemy do skałek to super, jak nie to wracamy, bo tam już ten mecz się szykuje i czuję lekki napór psychiczny, by kończyć tę wycieczkę. No ruszyłam z impetem te 10 minut wyrobić, ale że pod górkę się zrobiło, a to teraz mój wróg nr 1, tempo jednak trochę siadło. Po 7 minutach skałek widać żadnych nie było, las coraz głębszy a na dodatek akurat teraz pierwszy raz podczas tych dwóch brzydkich dni, kiedy byliśmy „na lekko”, to nam deszcz z nieba leci. No i tak to pogoda za nas zdecydowała. Odwrót. Mamy plan na przyszłą wycieczkę z dziewczynami 🙂 Co się odwlecze to nie uciecze!