Małopolskie,  Polska

Pyszna wyżerka w skansenie w Wygiełzowie

To już stało się tradycją, że na moje urodzinki gdzieś wyskakujemy. To dla mnie najlepszy sposób świętowania 🙂 Tym razem miejsce znalazło się samo, bo gdy wracaliśmy z Lanckorony, to niemalże mijaliśmy Nadwiślański Park Etnograficzny w Wygiełzowie złożony ze skansenu i zamku Lipowiec, ale nie starczyło już sił na ten kompleks, a skanseny to ja lubię pocelebrować 🙂 Tym bardziej że za pierwszym razem ileś lat temu, gdy odwiedzaliśmy to miejsce, skansen obejrzeliśmy tylko zza ogrodzenia.

Tak więc po 2 tygodniach zabraliśmy całą rodzinkę (jeszcze bez pieska, ale pracujemy z nią mocno, żeby i ona mogła z nami znów gdzieś jechać) i ruszyliśmy do Wygiełzowa w Małopolsce. W planach najpierw Skansen, potem zamek. Już w aucie zorientowaliśmy się, że zapomnieliśmy nosidła, ale jakoś damy radę z wózkiem. Wciągnęliśmy go na zamek w Lanckoronie to i Lipowiec się nam nie oprze. 

Droga mija szybko i w miarę bezboleśnie, Nala od małego ma chorobę lokomocyjną i z nią zawsze jest stres, tym razem też jej niedobrze, na szczęście dwa młodsze skarby lepiej znoszą jazdę samochodem. Na miejscu wita nas słoneczko, ale czujemy presję czasu, bo wiemy, że pogoda zmierza ku gorszemu. Ma padać i wiać. A my ubrani wiosennie, żeby przegonić zimę. Ładujemy się więc kolejno do wszystkich chałup, super, że każda otwarta i wnętrza z wystrojem można pooglądać. Dla mnie to raj dla duszy i dla oka i tu ciekawostka – z wielkim zadowoleniem stwierdzam, że i moje córy bardzo lubią skanseny (to po mnie) oraz historię (to już bardziej po Łukaszu). Zatem zwiedzanie robi się jeszcze przyjemniejsze, bo dzieci nie marudzą. W jednej z chałup przymusowe karmienie, zimno, przeciąg, ale co zrobić. Łukasz przymyka drzwi i nagle zaznajemy życia z XIX wieku – ciemno, surowo i bez wygód 🙂 

Potem jeszcze dwór z nieco nowocześniejszym wystrojem, takim, jaki pamiętam ze starego domu mojej babci. Zaczyna padać, ale jeszcze został nam najstarszy drewniany obiekt w skansenie – kościółek. Rozczarowanie na pierwszy rzut oka, bo wygląda na zamknięty, obchodzimy więc go dookoła i sprawdzamy wszystkie drzwi, a tu jednak okazuje się, że te pierwsze dają się otworzyć 🙂 Skromny wystrój starej drewnianej świątyni od razu przywodzi mi na myśl film „Potop”. Zawsze tak mam, a teraz mamy na świeżo, bo Natalia ciągle chce oglądać jak nie Potop to Pana Wołodyjowskiego 🙂 Dziwi nas krzywizna tej budowli, już na zewnątrz trochę to widać, ale w środku dopiero się ujawnia, jak belka tęczowa mocno nie gra kątowo z prezbiterium. To sprawia, że kościółek wydaje się jeszcze bardziej autentyczny. 

Teraz pada jeszcze mocniej, więc musimy gdzieś przeczekać i myślimy o jakiejś knajpce, bo w skansenie karczma wydaje się zimna i pusta. Jaka niespodzianka, gdy podchodzimy, a tam świecą się lampy. Biegiem więc wpadamy do niej, a w środku jakże przyjemnie i przytulnie – ciepło, biesiadna muzyka i piękny wystrój. Przeglądamy kartę i od razu rzuca nam się w oczy Biesiada Karczmarza – taki zestaw różnych mięs i dodatków dla kilku osób. I to jest dostępny od ręki, nie na zamówienie, jak to często bywa. Więc rozsiadamy się i czekamy na ucztę urodzinową 🙂 Pysznie i bogato! Czekamy też na poprawę pogody, jednak ta nie przychodzi, wiatr coraz gorszy, leje, więc rezygnujemy z wizyty na zamku, musi na nas poczekać trochę dłużej 🙂 Mieliśmy przegonić zimę, a to zima przegoniła nas 😉 Ale przez to jest jeszcze ciekawiej i będzie co wspominać 🙂